Z dziennika Kseni
8 lipca 1903, willa Aleksandria
Wybraliśmy się do mamy i siedziałam z nią aż do dwunastej. Był też z nami Putiatin i
dokładnie opowiedział nam o Serafimie Sarowskim, bo właśnie wrócił z uroczystości; ogromnie to było interesujące...
Z pamiętników Feliksa Jusupowa
Ojciec Serafim urodził się w Kursku w roku 1759. Pochodził z rodziny kupieckiej o nazwisku Moczin. Rodzice jego byli pobożnymi, uczciwymi ludźmi, a i on sam już od wczesnego dzieciństwa odznaczał się wielką religijnością i godzinami modlił się przed ikonami.
Któregoś dnia matka zabrała go na szczyt dzwonnicy, którą dopiero budowano. Dziecko poślizgnęło się i spadło z wysokości czterdziestu pięciu metrów. Oszalała ze
strachu matka zbiegła na dół, spodziewając się znaleźć pokiereszowane ciało syna, lecz ku swemu zdziwieniu i radości zobaczyła, że malec stoi i najwyraźniej nic mu się nie stało.
Wieść o tym cudzie szybko się rozniosła po mieście i wkrótce do domu Moczinów zaczęli tłumnie napływać ludzie chcący zobaczyć dziecko. Później Serafim kilkakrotnie jeszcze znajdował się w śmiertelnie niebezpiecznych sytuacjach, ale za każdym razem cudem uchodził z nich cało.
W wieku osiemnastu lat wstąpił do klasztoru w Sarowie, ale w miarę upływu czasu dochodził do wniosku, że życie zakonne zbyt jest łatwe i w końcu przeniósł się do lasu w Sarowie, gdzie żył jako pustelnik. Mieszkał tam piętnaście lat poszcząc i modląc się. Ludzie z pobliskich wiosek przynosili mu jedzenie, lecz on większość tego, co otrzymał, rozdawał ptakom i
leśnym zwierzętom, które były mu wiernymi przyjaciółmi. Pewnego razu wybrała się do niego w odwiedziny matka przełożona pobliskiego klasztoru i ku swemu przerażeniu na progu jego domu zobaczyła leżącego niedźwiedzia. Ojciec Serafim zapewnił ją, że zwierzak jest zupełnie nieszkodliwy i ogromnie przyjazny, i codziennie przynosi mu z lasu miód.
Aby ją o tym przekonać, pustelnik posłał niedźwiedzia po miód. Kilka minut później zwierzę wróciło niosąc w łapach cały plaster, który ojciec Serafim podarował zadziwionej zakonnicy.
Mówiono, że ten człowiek przez sto dni i nocy stał na skale z rękoma wzniesionymi do góry i wołał: „Panie, miej litość nad nami, którzy jesteśmy jedynie żałosnymi grzesznikami".
Którejś nocy do pustelni włamali się jacyś obcy i zażądali pieniędzy. Kiedy Serafim odparł, że ich nie ma, pobili go i zostawili, by umarł. Następnego dnia odnaleziono go
nieprzytomnego, całego we krwi, z pękniętą czaszką i połamanymi kilkoma żebrami.
Pustelnik chorował przez tydzień, lecz odmawiał przyjęcia pomocy lekarskiej. Dziewiątego dnia miał widzenie, w którym ukazała mu się Błogosławiona Dziewica, i od tej chwili zaczął zdrowieć tak, iż wkrótce był całkowicie wyleczony. Po tym wydarzeniu Serafim powrócił do
klasztoru i złożywszy śluby milczenia, na pięć lat zamknął się w swej celi. Po upływie tego
czasu pełen Bożej łaski poświęcił się służbie ludziom. Z całej Rosji przybywały do niego
tysiące pielgrzymów błagając o pomoc i modlitwę. A on wszystkich przyjmował z tą samą
życzliwością, pocieszał ich, doradzał i leczył.
Z dziennika Nicky'ego
17 lipca, na drodze do Sarowa
Do Arzamasu dojechaliśmy o jedenastej. W ustawionym na peronie dużym namiocie powitali
nas szlachta, przedstawiciele miast i chłopi z guberni Niżniegorodskiej. Potem
wsiedliśmy do powozów i ruszyliśmy w drogę... Jechaliśmy przez duże wsie, gdzie ze stojących wzdłuż drogi chat witali nas
chłopi. Podwieczorek zjedliśmy w namiocie jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Arzamasu. O
szóstej dotarliśmy do klasztoru w Sarowie. Wchodząc do soboru Wniebowzięcia, a potem do
cerkwi Św. Zozyma i Św. Sawwy, gdzie mieliśmy się pomodlić przed relikwiami świętego ojca Serafima, czuliśmy się niezwykle. O wpół do siódmej wróciliśmy do domu. Mama mieszka naprzeciwko. Na dziedzińcu zebrał się
wielki tłum pielgrzymów...
Wieczorem wyspowiadał nas mnich Szymon, były oficer; spowiedź odbyła się w celi świętego
Serafima. Następnie zaprowadziliśmy tam mamę. Spać położyliśmy się zadowoleni i bez
uczucia zmęczenia.
List Anastazji do Nicky'ego
18 lipca,
Do Jego Cesarskiej Wysokości, Cara, w Sarowie Ukochany papo, Całuję twoją dłoń.
Z dziennika Nicky'ego 18 lipca, Sarów
Wstaliśmy o wpół do szóstej i razem z mamą poszliśmy na poranną mszę. Przyjęliśmy
Komunię. Msza zakończyła się o siódmej.
Od dziewiątej do dziesiątej trzydzieści odwiedzaliśmy cerkwie i obejrzeliśmy jaskinie pod
wzgórzem. O jedenastej piętnaście poszliśmy do cerkwi Wniebowzięcia na ostatnie uroczyste
nabożeństwo żałobne za starca Serafima.
A w porze największego skwaru wujek Siergiej, Nikołasza, Pie-tiusza, Jurij i ja wyruszyliśmy pieszo brzegiem Sarowki do pustelni. Mama, Alix i wszyscy pozostali jechali powozami.
Ścieżka wiodąca przez las jest nieprawdopodobnie piękna. Z powrotem także szliśmy
piechotą; widok napotykanych ludzi - było ich bardzo dużo, ale zachowywali się wyjątkowo
spokojnie — był wzruszający. O szóstej trzydzieści zaczęła się msza. W procesji, podczas której relikwie świętego wyniesione zostały z cerkwi, szliśmy niosąc trumnę. Widzieliśmy, jak patrzyli na tę procesję zgromadzeni ludzie, a zwłaszcza kaleki, ułomni i różni nieszczęśnicy, i widok ten był niesamowity. Prawdziwie uroczysta chwila nastała, gdy zaczęło się wysławianie i całowanie szkatułki. Wtedy już po trzech
godzinach stania wyszliśmy z cerkwi. Zjedliśmy z mamą lekki posiłek, mając zamiar wrócić
do katedry na zakończenie mszy, ale jeszcze w trakcie jej trwania tłum wdarł się do środka i
nie mogliśmy się w ogóle przecisnąć.
19 lipca
Wstaliśmy o siódmej trzydzieści i najpierw poszliśmy do mamy, a potem do cerkwi; łącznie z Te Deum msza trwała od dziewiątej do dwunastej trzydzieści. Dziś święta procesja
przedstawiała sobą równie wzruszający widok jak wczoraj, ale tym razem relikwie
wystawione były na widok publiczny. To wszystko co się działo i ten nadzwyczajny nastrój,
jaki panował w tłumie, sprawiały, że czuliśmy się jakoś tak niesamowicie wzniosie. U mamy
przekąsiliśmy co nieco, a potem o wpół do trzeciej zjedliśmy w refektarzu obiad.
Odpoczywaliśmy przez mniej więcej godzinę. Upał był nieznośny, a i kurz wzbijany przez
tysiące pielgrzymów unosił się wszędzie. O czwartej trzydzieści udaliśmy się do pawilonu
arystokratycznej rodziny Tambowów, którzy poczęstowali nas herbatą. O wpół do ósmej
zjedliśmy z mamą kolację. Potem po kolei dwójkami albo trójkami, czując się dość szczególnie, szliśmy do źródełka, gdzie kąpaliśmy się w lodowato zimnej wodzie. Udało nam się wrócić do domu bezpiecznie,
a w ciemności i tak nikt nas nie rozpoznał. Doszły nas słuchy, że zarówno wczoraj, jak i
dzisiaj wiele osób zostało cudownie uzdrowionych. Jedno takie uzdrowienie miało miejsce w
katedrze w chwili, gdy święte relikwie obnoszone były dokoła ołtarza. Bóg czyni cuda
poprzez swych świętych. A dla Rosji jest niezwykle łaskawy; ten widoczny dowód Bożej
łaski dla nas wszystkich jest nam pociechą tak wielką, że trudno oddać to słowami. Obyśmy
zawsze pokładali swą nadzieję w Panu. Amen!
Z pamiętników Olgi [siostry]
Stałam na brzegu małej rzeczki, gdy zobaczyłam pierwszy cud. Wody Sarowki uważano za
święte, a to dlatego, że często kąpał się w nich Serafim. Widziałam, jak jakaś chłopka niosąca
zupełnie sparaliżowaną córeczkę podeszła do rzeki i zanurzyła w niej dziecko. A chwilę
później dziewczynka sama chodziła po łące. Byli w Sarowie lekarze, którzy zaświadczyli, że to dziecko rzeczywiście było wcześniej sparaliżowane, a zostało uleczone.
List kapitana kawalerii Garardiego do dyrektora Departamentu Policji
Odszyfrowany telegram z Sarowa, 19 lipca, godzina 23.35
Wszystko było dzisiaj jak należy; relikwie zostały po raz ostatni przeniesione do soboru i złożone na wieczny spoczynek w kapliczce. O drugiej Ich Wysokości zjedli posiłek przy klasztornym stole, a o piątej udali się do pawilonu Tambowów. O dziesiątej wieczorem Ich Wysokości tylko we dwójkę poszli do źródełka, gdzie się wykąpali. O tym fakcie nie
informowaliśmy policji i sami trzymaliśmy tam straż. Do Sarowa przyjechało jeszcze jakieś
dziesięć tysięcy ludzi.
List Nicky'ego do carycy Marii
3 września, manewry w pobliżu Brześcia
Musieliśmy odbyć całą drogę pieszo, żrby lepiej zobaczyć te dziesiątki tysięcy roześmianych,
wiwatujących ludzi. Serce mi waliło, a w gardle czułem coś, co przypominało łzy!
Z dziennika Ksenii
5 stycznia 1904, Cannes
Wypowiedziano wojnę!! Boże dopomóż nam! To jest takie straszne, że aż trudno uwierzyć. I
cóż teraz będzie? Mama przysłała mi telegram następującej treści: „Bardzo mnie zasmuciły wieści z Dalekiego Wschodu, ale odpowiedzialność za to, co się stało, leży po ich stronie". W
jednym z telegramów przeczytałam, że Kurito, ambasador Japonii, został odwołany z Petersburga, jeszcze zanim Rosja przedstawiła swoje stanowisko.
27 stycznia
Dostaliśmy od mamy telegram, w którym pisze, że zgodnie z doniesieniami [generała]
Aleksiejewa około północy z 26 na 27 stycznia Japończycy przeprowadzili niespodziewany
atak na flotyllę kotwiczącą przy wejściu do Port Artur. Kilka z naszych okrętów zostało podziurawionych, ale dopiero ocenia się rozmiar strat. Tak więc zaczęło się. Biedni nasi marynarze! Boże dopomóż im; to straszne tak być napadniętym znienacka!
Dowiedzieliśmy się (od mamy!), że Alix spodziewa się dziecka! Wprawdzie coraz bardziej
już jest to widoczne, ale biedulka stara się ukrywać na razie swój stan, bo pewnie trochę się
boi i nie chce, żeby ludzie za wcześnie się dowiedzieli! Czuje się bardzo dobrze.
List Alix do Nicky'ego 26 lipca, Peterhof
Mój ty słodki aniołku,
Nie ma cię tutaj, a ja jestem samiutka i towarzystwa dotrzymuje mi tylko moja malutka
rodzinka. ciężko jest się rozstawać, lecz musimy być wdzięczni Bogu, iż w czasie ostatnich dziesięciu lat zdarzało nam się to tak rzadko. Będę dzielna i nie pozwolę, żeby inni dostrzegli, jak bardzo cierpi moje serce; wyrzekanie się twej obecności dla twych żołnierzy, to całkiem co innego niż wyprawianie cię w jakąkolwiek inną podróż - to byłoby znacznie gorsze. Kocham twoich wspaniałych żołnierzy i chcę, żeby zobaczyli cię, zanim
wyruszą na wojnę, by walczyć za ciebie i swój kraj. Teraz całkiem inaczej będą się czuli oddając życie, bo widzieli cara i słyszeli jego głos; gdyby pojechał tam jakikolwiek twój przedstawiciel, nawet Misza, to nie byłoby dla nich to samo...
8 lipca 1903, willa Aleksandria
Wybraliśmy się do mamy i siedziałam z nią aż do dwunastej. Był też z nami Putiatin i
dokładnie opowiedział nam o Serafimie Sarowskim, bo właśnie wrócił z uroczystości; ogromnie to było interesujące...
Z pamiętników Feliksa Jusupowa
Ojciec Serafim urodził się w Kursku w roku 1759. Pochodził z rodziny kupieckiej o nazwisku Moczin. Rodzice jego byli pobożnymi, uczciwymi ludźmi, a i on sam już od wczesnego dzieciństwa odznaczał się wielką religijnością i godzinami modlił się przed ikonami.
Któregoś dnia matka zabrała go na szczyt dzwonnicy, którą dopiero budowano. Dziecko poślizgnęło się i spadło z wysokości czterdziestu pięciu metrów. Oszalała ze
strachu matka zbiegła na dół, spodziewając się znaleźć pokiereszowane ciało syna, lecz ku swemu zdziwieniu i radości zobaczyła, że malec stoi i najwyraźniej nic mu się nie stało.
Wieść o tym cudzie szybko się rozniosła po mieście i wkrótce do domu Moczinów zaczęli tłumnie napływać ludzie chcący zobaczyć dziecko. Później Serafim kilkakrotnie jeszcze znajdował się w śmiertelnie niebezpiecznych sytuacjach, ale za każdym razem cudem uchodził z nich cało.
W wieku osiemnastu lat wstąpił do klasztoru w Sarowie, ale w miarę upływu czasu dochodził do wniosku, że życie zakonne zbyt jest łatwe i w końcu przeniósł się do lasu w Sarowie, gdzie żył jako pustelnik. Mieszkał tam piętnaście lat poszcząc i modląc się. Ludzie z pobliskich wiosek przynosili mu jedzenie, lecz on większość tego, co otrzymał, rozdawał ptakom i
leśnym zwierzętom, które były mu wiernymi przyjaciółmi. Pewnego razu wybrała się do niego w odwiedziny matka przełożona pobliskiego klasztoru i ku swemu przerażeniu na progu jego domu zobaczyła leżącego niedźwiedzia. Ojciec Serafim zapewnił ją, że zwierzak jest zupełnie nieszkodliwy i ogromnie przyjazny, i codziennie przynosi mu z lasu miód.
Aby ją o tym przekonać, pustelnik posłał niedźwiedzia po miód. Kilka minut później zwierzę wróciło niosąc w łapach cały plaster, który ojciec Serafim podarował zadziwionej zakonnicy.
Mówiono, że ten człowiek przez sto dni i nocy stał na skale z rękoma wzniesionymi do góry i wołał: „Panie, miej litość nad nami, którzy jesteśmy jedynie żałosnymi grzesznikami".
Którejś nocy do pustelni włamali się jacyś obcy i zażądali pieniędzy. Kiedy Serafim odparł, że ich nie ma, pobili go i zostawili, by umarł. Następnego dnia odnaleziono go
nieprzytomnego, całego we krwi, z pękniętą czaszką i połamanymi kilkoma żebrami.
Pustelnik chorował przez tydzień, lecz odmawiał przyjęcia pomocy lekarskiej. Dziewiątego dnia miał widzenie, w którym ukazała mu się Błogosławiona Dziewica, i od tej chwili zaczął zdrowieć tak, iż wkrótce był całkowicie wyleczony. Po tym wydarzeniu Serafim powrócił do
klasztoru i złożywszy śluby milczenia, na pięć lat zamknął się w swej celi. Po upływie tego
czasu pełen Bożej łaski poświęcił się służbie ludziom. Z całej Rosji przybywały do niego
tysiące pielgrzymów błagając o pomoc i modlitwę. A on wszystkich przyjmował z tą samą
życzliwością, pocieszał ich, doradzał i leczył.
Z dziennika Nicky'ego
17 lipca, na drodze do Sarowa
Do Arzamasu dojechaliśmy o jedenastej. W ustawionym na peronie dużym namiocie powitali
nas szlachta, przedstawiciele miast i chłopi z guberni Niżniegorodskiej. Potem
wsiedliśmy do powozów i ruszyliśmy w drogę... Jechaliśmy przez duże wsie, gdzie ze stojących wzdłuż drogi chat witali nas
chłopi. Podwieczorek zjedliśmy w namiocie jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Arzamasu. O
szóstej dotarliśmy do klasztoru w Sarowie. Wchodząc do soboru Wniebowzięcia, a potem do
cerkwi Św. Zozyma i Św. Sawwy, gdzie mieliśmy się pomodlić przed relikwiami świętego ojca Serafima, czuliśmy się niezwykle. O wpół do siódmej wróciliśmy do domu. Mama mieszka naprzeciwko. Na dziedzińcu zebrał się
wielki tłum pielgrzymów...
Wieczorem wyspowiadał nas mnich Szymon, były oficer; spowiedź odbyła się w celi świętego
Serafima. Następnie zaprowadziliśmy tam mamę. Spać położyliśmy się zadowoleni i bez
uczucia zmęczenia.
List Anastazji do Nicky'ego
18 lipca,
Do Jego Cesarskiej Wysokości, Cara, w Sarowie Ukochany papo, Całuję twoją dłoń.
Z dziennika Nicky'ego 18 lipca, Sarów
Wstaliśmy o wpół do szóstej i razem z mamą poszliśmy na poranną mszę. Przyjęliśmy
Komunię. Msza zakończyła się o siódmej.
Od dziewiątej do dziesiątej trzydzieści odwiedzaliśmy cerkwie i obejrzeliśmy jaskinie pod
wzgórzem. O jedenastej piętnaście poszliśmy do cerkwi Wniebowzięcia na ostatnie uroczyste
nabożeństwo żałobne za starca Serafima.
A w porze największego skwaru wujek Siergiej, Nikołasza, Pie-tiusza, Jurij i ja wyruszyliśmy pieszo brzegiem Sarowki do pustelni. Mama, Alix i wszyscy pozostali jechali powozami.
Ścieżka wiodąca przez las jest nieprawdopodobnie piękna. Z powrotem także szliśmy
piechotą; widok napotykanych ludzi - było ich bardzo dużo, ale zachowywali się wyjątkowo
spokojnie — był wzruszający. O szóstej trzydzieści zaczęła się msza. W procesji, podczas której relikwie świętego wyniesione zostały z cerkwi, szliśmy niosąc trumnę. Widzieliśmy, jak patrzyli na tę procesję zgromadzeni ludzie, a zwłaszcza kaleki, ułomni i różni nieszczęśnicy, i widok ten był niesamowity. Prawdziwie uroczysta chwila nastała, gdy zaczęło się wysławianie i całowanie szkatułki. Wtedy już po trzech
godzinach stania wyszliśmy z cerkwi. Zjedliśmy z mamą lekki posiłek, mając zamiar wrócić
do katedry na zakończenie mszy, ale jeszcze w trakcie jej trwania tłum wdarł się do środka i
nie mogliśmy się w ogóle przecisnąć.
19 lipca
Wstaliśmy o siódmej trzydzieści i najpierw poszliśmy do mamy, a potem do cerkwi; łącznie z Te Deum msza trwała od dziewiątej do dwunastej trzydzieści. Dziś święta procesja
przedstawiała sobą równie wzruszający widok jak wczoraj, ale tym razem relikwie
wystawione były na widok publiczny. To wszystko co się działo i ten nadzwyczajny nastrój,
jaki panował w tłumie, sprawiały, że czuliśmy się jakoś tak niesamowicie wzniosie. U mamy
przekąsiliśmy co nieco, a potem o wpół do trzeciej zjedliśmy w refektarzu obiad.
Odpoczywaliśmy przez mniej więcej godzinę. Upał był nieznośny, a i kurz wzbijany przez
tysiące pielgrzymów unosił się wszędzie. O czwartej trzydzieści udaliśmy się do pawilonu
arystokratycznej rodziny Tambowów, którzy poczęstowali nas herbatą. O wpół do ósmej
zjedliśmy z mamą kolację. Potem po kolei dwójkami albo trójkami, czując się dość szczególnie, szliśmy do źródełka, gdzie kąpaliśmy się w lodowato zimnej wodzie. Udało nam się wrócić do domu bezpiecznie,
a w ciemności i tak nikt nas nie rozpoznał. Doszły nas słuchy, że zarówno wczoraj, jak i
dzisiaj wiele osób zostało cudownie uzdrowionych. Jedno takie uzdrowienie miało miejsce w
katedrze w chwili, gdy święte relikwie obnoszone były dokoła ołtarza. Bóg czyni cuda
poprzez swych świętych. A dla Rosji jest niezwykle łaskawy; ten widoczny dowód Bożej
łaski dla nas wszystkich jest nam pociechą tak wielką, że trudno oddać to słowami. Obyśmy
zawsze pokładali swą nadzieję w Panu. Amen!
Z pamiętników Olgi [siostry]
Stałam na brzegu małej rzeczki, gdy zobaczyłam pierwszy cud. Wody Sarowki uważano za
święte, a to dlatego, że często kąpał się w nich Serafim. Widziałam, jak jakaś chłopka niosąca
zupełnie sparaliżowaną córeczkę podeszła do rzeki i zanurzyła w niej dziecko. A chwilę
później dziewczynka sama chodziła po łące. Byli w Sarowie lekarze, którzy zaświadczyli, że to dziecko rzeczywiście było wcześniej sparaliżowane, a zostało uleczone.
List kapitana kawalerii Garardiego do dyrektora Departamentu Policji
Odszyfrowany telegram z Sarowa, 19 lipca, godzina 23.35
Wszystko było dzisiaj jak należy; relikwie zostały po raz ostatni przeniesione do soboru i złożone na wieczny spoczynek w kapliczce. O drugiej Ich Wysokości zjedli posiłek przy klasztornym stole, a o piątej udali się do pawilonu Tambowów. O dziesiątej wieczorem Ich Wysokości tylko we dwójkę poszli do źródełka, gdzie się wykąpali. O tym fakcie nie
informowaliśmy policji i sami trzymaliśmy tam straż. Do Sarowa przyjechało jeszcze jakieś
dziesięć tysięcy ludzi.
List Nicky'ego do carycy Marii
3 września, manewry w pobliżu Brześcia
Musieliśmy odbyć całą drogę pieszo, żrby lepiej zobaczyć te dziesiątki tysięcy roześmianych,
wiwatujących ludzi. Serce mi waliło, a w gardle czułem coś, co przypominało łzy!
Z dziennika Ksenii
5 stycznia 1904, Cannes
Wypowiedziano wojnę!! Boże dopomóż nam! To jest takie straszne, że aż trudno uwierzyć. I
cóż teraz będzie? Mama przysłała mi telegram następującej treści: „Bardzo mnie zasmuciły wieści z Dalekiego Wschodu, ale odpowiedzialność za to, co się stało, leży po ich stronie". W
jednym z telegramów przeczytałam, że Kurito, ambasador Japonii, został odwołany z Petersburga, jeszcze zanim Rosja przedstawiła swoje stanowisko.
27 stycznia
Dostaliśmy od mamy telegram, w którym pisze, że zgodnie z doniesieniami [generała]
Aleksiejewa około północy z 26 na 27 stycznia Japończycy przeprowadzili niespodziewany
atak na flotyllę kotwiczącą przy wejściu do Port Artur. Kilka z naszych okrętów zostało podziurawionych, ale dopiero ocenia się rozmiar strat. Tak więc zaczęło się. Biedni nasi marynarze! Boże dopomóż im; to straszne tak być napadniętym znienacka!
Dowiedzieliśmy się (od mamy!), że Alix spodziewa się dziecka! Wprawdzie coraz bardziej
już jest to widoczne, ale biedulka stara się ukrywać na razie swój stan, bo pewnie trochę się
boi i nie chce, żeby ludzie za wcześnie się dowiedzieli! Czuje się bardzo dobrze.
List Alix do Nicky'ego 26 lipca, Peterhof
Mój ty słodki aniołku,
Nie ma cię tutaj, a ja jestem samiutka i towarzystwa dotrzymuje mi tylko moja malutka
rodzinka. ciężko jest się rozstawać, lecz musimy być wdzięczni Bogu, iż w czasie ostatnich dziesięciu lat zdarzało nam się to tak rzadko. Będę dzielna i nie pozwolę, żeby inni dostrzegli, jak bardzo cierpi moje serce; wyrzekanie się twej obecności dla twych żołnierzy, to całkiem co innego niż wyprawianie cię w jakąkolwiek inną podróż - to byłoby znacznie gorsze. Kocham twoich wspaniałych żołnierzy i chcę, żeby zobaczyli cię, zanim
wyruszą na wojnę, by walczyć za ciebie i swój kraj. Teraz całkiem inaczej będą się czuli oddając życie, bo widzieli cara i słyszeli jego głos; gdyby pojechał tam jakikolwiek twój przedstawiciel, nawet Misza, to nie byłoby dla nich to samo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz